Wczoraj rozdane zostały Oskary, najważniejsze filmowe nagrody na świecie. Wróćmy jednak jeszcze do wydarzeń sprzed ponad tygodnia w Berlinie. Całkiem niedawno, rozdawane były również bardzo ważne filmowe wyróżnienia w branży filmowej. Mowa o złotych, srebrnych, jak i kryształowych niedźwiedziach 68 festiwalu „Berlinale”. Zapraszam na autorską relację z tego niesamowitego wydarzenia, w dodatku z mocnymi polskimi akcentami.
Festiwal „Berlinale”, obok oczywiście Oskarów, czy festiwalach w Cannes czy Wenecji, należy do najważniejszych i największych filmowych wydarzeń na świecie. Dla przykładu w ramach Berlinale 2017, bo za 2018 jeszcze nie ma dostępnych danych, sprzedano w trakcie festiwalu ponad 334 tysiące biletów, a łączny budżet imprezy wynosił 25 milionów Euro. Po bilety na niektóre filmy tworzyła się czasami kolejka, którą bardziej znamy np. z premier nowego Iphona, gdzie ludzie już dzień wcześniej śpią przed sklepem, aby kupić swój nowy gadżet. Tu jednak pobudki czysto kulturowe, więc moim zdaniem należy podziwiać tych, którzy aż tak się poświęcali. Do Berlina w ramach festiwalu zjeżdża się wtedy całkiem spora liczba filmowych fanów z całego świata, jak i kolebka międzynarodowych gwiazd. Nie inaczej było i tym razem.
Festiwal otworzył film „Isle of Dogs – Wyspa psów” (w polskich kinach od 20 kwietnia). Reżyser filmu Wes Anderson (nakręcił on też m.in. Grand Budapest Hotel), jak zwykle nie boi się eksperymentować i tym razem zaserwował nam animację poklatkową, z psami w roli głównej, osadzoną w dodatku w Japonii. Wiem brzmi to przynajmniej dziwnie. Jednak jeżeli dodamy do tego, fantastyczną plejadę gwiazd, podkładających swoje głosy pod postacie, to od razu robi się ciekawiej. Edward Norton, Jeff Goldblum, Frances McDormand, Bryan Cranston, Bill Murray to tylko część aktorów, których usłyszymy w tym filmie. Prawie cała ta śmietanka, na czele z reżyserem, pojawiła się oczywiście w Berlinie, aby promować swój film, bo właśnie w Berlinie miała miejsce jego międzynarodowa premiera. Na konferencji prasowej przed filmem, szczególnie ten ostatni był w niesamowitej formie, rzucając żartami na lewo i prawo.
Przed samym festiwalem bardziej niż na filmach, media skupiały się jednak głównie na tematach, które ostatnio wstrząsnęły branżą filmową. Mowa o wychodzących na jaw przypadkach molestowania seksualnego, co jak się okazało, wcale nie były jednostkowymi wydarzeniami. Hasztag #MeToo zna lub słyszał już chyba każdy. Pojawiły się nawet głosy, żeby na znak protestu zamiast czerwonych dywanów rozkładać czarne. Ostatecznie jednak z tego zrezygnowano. To wszystko pokazuję, że „Berlinale” jest chyba najbardziej upolitycznionym festiwalem filmowym na świecie. Czy to dobrze czy źle, każdy może mieć na ten temat inne zdanie.
Również dobór filmów i nagród jest bardzo często nieprzypadkowy. Złotego niedźwiedzia otrzymał film, a może i trochę też dokument rumuńskiej reżyserki o tytule „Touch me not”, będący swoistym badaniem na temat seksualności, jakże by inaczej kontynuując wątek poprzedni, idealnie wpisujący się w kampanię #Metoo. Filmu nie oglądałem, ale rozmawiałem z ludźmi którzy go oglądali oraz czytałem kilka recenzji i wielu jednoznacznie artykułowało, że lepszym filmem był polski film „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej. I to on powinien zostać uznany za najlepszy film festiwalu. Jednak prawdopodobnie polityka zwyciężyła. No cóż taki już ten festiwal od lat jest i będzie. Przynajmniej otwarcie to widać.
Przechodząc do wątków polskich, jak by się głębiej zastanowić to film „Twarz”, który otrzymał srebrnego niedźwiedzia, również o politykę mocno zahacza. Ba jestem pewien, że wywoła on sporą burzę w naszym kraju gdy tylko zacznie od kwietnia być pokazywany szerszej publiczności. Są już tego pierwsze sygnały, a mianowicie, nikt z polskich oficjeli związanych z kulturą w naszym kraju, nie pogratulował międzynarodowego sukcesu reżyserce… Wracając do stricte do filmu. Szumowska nakręciła genialną komedię, gdzie przy niektórych scenach wypełnione po brzegi kino głównie publicznością międzynarodową, pękało ze śmiechu. Ale… no właśnie ale. Ten film przemyca coś więcej niż tylko humor. Pokazuję trochę poprzez krzywe zwierciadło, trochę też niestety wprost, jacy jako naród potrafimy być. Kościół, rasizm, wszechobecny hejt, udawane relacje rodzinne, brak współczucia dla drugiej osoby, miłość, to tylko część z tematów jakie obrane są tu na tapetę. I powiedzieć, że wsadzony został kij w mrowisko to chyba za słabe określenie.
Drugim polskim mocnym akcentem był międzynarodowy filmowy debiut młodej polskiej reżyserki Jagody Szelc. Film w oparciu o przyszłe wydarzenia (heh jakkolwiek to brzmi) z klimatem, w którym autentycznie czasami bałem się spojrzeć w ekran. Przypominało to momentami trochę klasyczne stare japońskie horrory, choć tak na prawdę horror do końca to nie jest. Montaż dźwięku, jak stwierdził jeden z widzów, prawdopodobnie jakiego nie miał jeszcze żaden z polskich filmów. I ta końcówka filmu po której zmieszanie widzów (w tym i mnie) było odczuwalne na pół kilometra. Na szczęście po seansie, sama reżyserka w mini-wywiadzie z publicznością, naświetliła trochę o co chodziło lub o co chodzić nie miało. Jej osobowość i aura jaką roztacza wokół siebie, sama w sobie czaruje. Na pewno warto śledzić jej poczynania. Następny film już w drodze.
Nagrodę dla najlepszego reżysera natomiast odebrał nie kto inny jak… Bill Murray – oczywiście w imieniu Wesa Andersona. Skomentował to w swoim specyficznym stylu: „Nigdy nie pomyślał bym, że pójdę do pracy jako pies, a wrócę do domu z niedźwiedziem”. Żartując dalej stwierdził, „Jestem tylko kolejnym Amerykaninem, który przyjechał do Berlina i powie „Jestem Berlińczykiem…” za chwilę dodając „psem”, parafrazując słynne słowa prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johna Kennedy-ego, czy trochę bliżej do historii sięgając Baracka Obamy. Po tych wypowiedziach widać, jak Bill Murray swobodnie się czuł w Berlinie, ale przecież nie ma się co dziwić, w końcu to wspaniałe miasto.
Podsumowując wspaniale było móc śledzić festiwal na żywo i w cudzysłowie, choć po części dotknąć berlińskich gwiazd. Kto nie był, a miał okazję niech żałuje. Na szczęście będzie mógł nadrobić zaległości, bo przecież za rok festiwal też się odbędzie. Podano już nawet datę, 7-17 lutego. Tak więc moim zdaniem na pewno warto zaznaczyć to wydarzenie w kalendarzu. Będzie to 69 edycja. Interesująca liczba, ale tylko bardzo proszę nie posądzać mnie o molestowanie 😉 Do zobaczenia za rok!
Autor: Michał (Guten Morgen Techno, iLoveBerlinTooMuch)