Berlin Wschodni – historia polskiego przemytu

Część 1

Niemcy Wschodnie były pod względem gospodarczym najbardziej stabilnym krajem w dawnym bloku socjalistycznym. Zaopatrzenie w podstawowe produkty było dobre, ceny utrzymywały się na stałym poziomie. Wynikało to z faktu dotowania przez państwo sporej części towarów. W ramach współpracy gospodarczej obu krajów, rynek wewnętrzny uzupełniano o artykuły importowane z RFN. Towary te można było kupić w tzw. Delikatläden (produkty spożywcze i drogeryjne) oraz Exquisit-Läden (odzież, obuwie, galanteria), płacąc walutą NRD. Była to sieć sklepów utworzona w 1966 roku, która rozwinęła się dynamicznie na przełomie lat 70-tych i 80-tych XX wieku, osiągając ponad 250 placówek w całym kraju. Ceny były tu jednak dość wysokie w odniesieniu do zarobków przeciętnych obywateli Niemiec Wschodnich.

Lata 70-te – pierwsza inwazja Polaków

W dniu 01.01.1972 roku została otwarta granica Polski i NRD dla ruchu bezpaszportowego i bezwizowego. Spowodowało to z dnia na dzień napływ do socjalistycznych Niemiec gigantycznej ilości mieszkańców naszego kraju. Szczególnie dotyczyło to miejscowości przygranicznych (Zgorzelec, Słubice, Kostrzyn, Gubin), ale także Berlin Wschodni stał się dla około 10 milionów Polaków bliższy niż Warszawa.

Rozpoczął się masowy wykup z lepiej zaopatrzonych sklepów w NRD atrakcyjnych i deficytowych wtedy w Polsce towarów. Władze tego kraju zadecydowały o zakazie wywozu wielu produktów, jednocześnie zaostrzyły kontrole na swojej wschodniej granicy. Ich interwencje na poziomie rządu Polskiego doprowadziły do wprowadzenia limitu oficjalnego zakupu waluty wschodnioniemieckiej. Jeszcze w 1972 roku było to 200 marek na miesiąc, jednak w 1974 roku zmniejszono go do 100 na kwartał.

Ograniczenia takie, biorąc pod uwagę naturalny popyt ze strony Polaków na produkty, które oferował handel NRD, musiały zrodzić powstanie czarnego rynku. Tak się też stało. Początkowo obejmował on trzy płaszczyzny działalności.

Po pierwsze, przemyt do Polski atrakcyjnych towarów z Niemiec Wschodnich. Wtedy właśnie w miejscowościach przygranicznych zaczęła rozwijać się metoda „na mrówkę”. Wykorzystywano w niej mieszkańców miast znajdujących się w bezpośrednim sąsiedztwie NRD, którzy będąc łagodniej traktowani przez pograniczników tego kraju, przenosili jednostkowo niewielkie ilości dóbr, robiąc to jednak wiele razy.  W ten sposób zatrudniając wiele tzw. „mrówek”, można było w szybkim czasie przemycić ogromną ilość towarów.

Po drugie, handel walutą. Coraz więcej obywateli NRD chciało w sposób nieoficjalny wymienić marki na złote. Zaczęli bowiem kupować u nas produkty, które nie były dostępne w Niemczech Wschodnich. Wytwarzane w znacznej części przez całkiem dobrze rozwijającą się w Polsce drobną prywatną wytwórczość rzemieślniczą. W przeciwieństwie do kraju zachodniego sąsiada, gdzie towarzysze partyjni jak tylko się da ograniczali prywatną przedsiębiorczość, ku chwale socjalistycznej ojczyzny.

Zainteresowanie mieszkańców NRD polskimi wyrobami zrodziło w sposób oczywisty ich przemyt za naszą zachodnią granicę. Zaczął się on rozwijać w latach 70-tych, kontynuowany był później na bardzo dużą skalę, już po stanie wojennym w Polsce. Zanim to jednak nastąpiło, w dniu 30 października 1980 roku władze Niemiec Wschodnich zawiesiły bezwizowy i bezpaszportowy ruch graniczny. Nie tylko w obawie o coraz większą skalę wykupu towarów przez Polaków. Pewnie bardziej z powodu zabezpieczenia się przed eksportem polskiego „ducha” wolności, rozprzestrzeniającego się w całym bloku wschodnim po sierpniu 1980.

Krugerandy i Marki Zachodnie

Już na początku lat 70-tych XX wieku miał miejsce przemyt na dużą, jak na owe czasy skalę. Okazało się, że bardzo korzystna jest wymiana Marek NRD na zachodnią walutę. Można było tego dokonać w kantorach w Berlinie Zachodnim ale także w niektórych miejscach w Niemczech Wschodnich, głównie w Berlinie i w Lipsku. Jeszcze lepszym interesem był zakup złota, także w postaci tzw. Krugerandów i sprzedaż ich w Polsce. Polacy lokowali wtedy oszczędności w złocie, co powodowało duży popyt i wyższe ceny niż w wielu innych krajach. Działalnością tą zajmowały się w latach 70-tych XX wieku wyspecjalizowane grupy, wśród nich przedstawiciele społeczności romskiej, posiadających powiązania rodzinne w RFN i w Berlinie Zachodnim. Już wtedy zdarzały się afery przemytnicze dotyczące obrotu milionami Marek NRD i dziesiątkami kilogramów złota.

Lata 80-te – druga inwazja Polaków

Po stanie wojennym, ogłoszonym w Polsce w dniu 13 grudnia 1981 roku, izolacja pomiędzy naszym krajem a NRD stała się jeszcze bardziej wyraźna. Ruch bezwizowy i bezpaszportowy został zakończony już wcześniej, w 1980 roku. Jednak istniało kilka sposobów na dostanie się tam, m.in. takich jak: wycieczki z biur podróży, indywidualne zaproszenia od obywateli Niemiec Wschodnich, przejazd tranzytem do RFN, Berlina Zachodniego (po zakończeniu stanu wojennego, kiedy można było starać się o paszport do krajów zachodnich) lub Czechosłowacji (tzw. metoda „na przebitkę”), wyjazdy kontraktowe pracowników, delegacje, Młodzieżowe Obozy Pracy (MOP).

W dniu 22 lipca 1983 roku stan wojenny w Polsce został ostatecznie zniesiony. Okres ten przyniósł z jednej strony stagnację i marazm, z drugiej jednak wyzwolił w części społeczeństwa ducha przedsiębiorczości, który zaczął stopniowo wzrastać, przeradzając się w różne formy aktywności biznesowej. W związku z tym, że państwowy przemysł nie funkcjonował w warunkach gospodarki rynkowej, więc nie był ekonomicznie efektywny. Sfera prywatna zaczęła dostrzegać szanse wynikające z istniejących luk, zarówno w odniesieniu do obowiązujących przepisów jak i braków rynkowych.

W ciągu kilku następnych lat okazało się, że Polacy stanowią najbardziej prężną pod względem biznesowym nację w całym bloku wschodnim. Jedni produkowali poszukiwane w innych krajach towary, inni zaś nimi handlowali. Zanim jednak następowały transakcje handlowe w krajach docelowych, musiał wcześniej nastąpić ich przemyt.

Niemiecka Republika Demokratyczna stała się ważnym celem nieoficjalnego handlu i przemytu z Polski. Berlin Wschodni zaś był zaś jego centralnym punktem. Z jednej strony dużej wielkości miasto liczące ponad 1,2 mln mieszkańców. Z drugiej zaś „styk” z Berlinem Zachodnim, gdzie panowała nie ograniczona wolność handlowa i gospodarka rynkowa.

Początek wielkiej przygody

Uetz to niewielka wieś oddalona 13 kilometrów od Poczdamu. Znalazłem się tam we wrześniu 1985 roku. Kolega namówił mnie do wyjazdu na trwający cały miesiąc tzw. Młodzieżowy Obóz Pracy (MOP), organizowany przez Akademię Rolniczą w Szczecinie. Powiedział mi, że w NRD można korzystnie sprzedać różne rzeczy, między innymi zegarki elektroniczne z siedmioma melodyjkami. Nie miałem wtedy pojęcia, że Niemcy Wschodnie są bardzo dobrym celem dla tego typu działalności. Owszem, słyszałem o Związku Radzieckim, Bułgarii, nawet o Czechosłowacji, oczywiście również Turcji.

Wyjazd na MOP był związany z pracą przy zbiorze jabłek w tzw. VEG (Volkseigenes Gut), stanowiącym odpowiednik naszych PGR-ów. W Niemczech Wschodnich brakowało rąk do pracy szczególnie w sezonie letnim. Polscy studenci za to chętnie wyjeżdżali na tego typu obozy, ponieważ mogli trochę zarobić oficjalnie, coś tam zwiedzić, a także poimprezować przy tanim i ogólnie dostępnym piwie. No a niektórzy mogli zarobić dodatkowo sprzedając w NRD poszukiwane tam towary z Polski, wywożąc z powrotem inne dobra wyprodukowane we Wschodnich Niemczech.

Podczas tego właśnie wyjazdu uświadomiłem sobie, że przemyt do NRD może przynieść krociowe zyski. Próbując sprzedać zegarki z melodyjkami i kilka innych drobiazgów, udałem się któregoś dnia na deptak w Poczdamie. W pewnym momencie zobaczyłem tam dużą grupkę Niemców, głównie młodych. Kłębili się wokół pewnego Polaka, jak się okazało uczestnika tego samego wyjazdu do pracy co ja. Coś od niego kupowali. Jego dwaj wspólnicy stali na „czatach”, obserwując czy nie zbliża się umundurowana policja lub też jacyś podejrzanie wyglądający panowie bez uniformów.

Jak się później dowiedziałem, koledzy Ci przyjechali na MOP tylko i wyłącznie po to, żeby sprzedać dużą ilość towaru, który przemycili do NRD z Polski. Już pierwszego dnia zamiast iść do pracy, wszyscy trzej poszli do lekarza i udając chorych, dostali zwolnienia lekarskie. Po czym każdego ranka zamiast zbierać jabłka w sadzie, jechali do pobliskiego Poczdamu i upłynniali tam skutecznie wszystko to, co wwieźli nielegalnie do Niemiec Wschodnich. Matko… chciałoby się rzec. Zamiast tego powiem jednak: Madonno.

Część 2

Przejście graniczne było zlokalizowane na małej stacji kolejowej Szczecin Gumieńce. Właściwa jego nazwa to Szczecin Gumieńce – Tantow. Znajdowało się po stronie polskiej, bardzo blisko istniejącej wtedy Cukrowni Szczecin. Było to ostatnie miejsce w Polsce, w którym zatrzymywał się pociąg. Odbywała się tu odprawa graniczna prowadzona przez naszych celników i wopistów1, którzy po jej zakończeniu wysiadali. W międzyczasie swoją kontrolę prowadzili ich odpowiednicy z NRD. Po zakończeniu polskie służby zostawały na stacji, pociąg ruszał w kierunku faktycznej granicy państwa, która przebiegała kilka kilometrów stąd. Następne dworce, na których się zatrzymywał to kolejno: Angermünde, Eberswalde, Bernau i końcowa: Berlin Lichtenberg.

Celnicy enerdowscy zwykle wysiadali na pierwszej stacji po stronie niemieckiej od przejścia granicznego Szczecin Gumieńce, czyli Angermünde. Czasem jechali aż do Berlina. Mieli więc dużo czasu aby dokładnie skontrolować różne zakamarki pociągu. Zaglądali więc w przestrzenie powyżej sufitów, oświetlając miejsca latarkami, pod siedzenia w przedziałach, przeszukiwali toalety. Jak już wspomniałem kiedyś, służby graniczne NRD nie należały do specjalnie miłych, jak również nie miały szczególnego poczucia humoru. Co więcej, wielu z nich zdawało się być jakby złych na Polaków, którzy nie dość, że mieli dużo większą swobodę podróżowania na Zachód, to jeszcze jako naród sprytny i zaradny, często coś szmuglowali, w jedną lub w drugą stronę.

W związku z tym zdarzały się sytuacje, kiedy enerdowcy demolowali polskie pociągi. Miałem okazję widzieć to przynajmniej dwa razy. Pamiętam, jak w 1985 roku jechałem na wycieczkę z biura Almatur do Magdeburga, na odcinku Szczecin – Berlin właśnie pociągiem Gedania. Już w czasie trwania odprawy na stacji Gumieńce, ale po wyjściu Polskich celników i wopistów, a później w trakcie jazdy do Angermünde, słychać  było wyraźnie odgłosy uderzeń, tłuczenia i rozbijania. Kiedy za jakiś czas, po opuszczeniu przez nich pociągu obszedłem wagony, moim oczom ukazał się przerażający widok. Porozbijana porcelana w toaletach, lustra, wyłamane drzwiczki techniczne. Totalna dewastacja.

Madonna, Modern Talking, Nena, Limahl i inni

Gwiazdy pop drugiej połowy lat 80-tych XX wieku, wśród nich powyżej wymienione, stały się bardzo ważne dla niektórych osób, które zajmowały się przemytem do NRD w tamtym czasie. W Polsce prywatni rzemieślnicy produkowali bowiem przypinki z agrafką, na których widniały zdjęcia ówczesnych idoli muzycznych. Jeden z producentów miał zakład w Mierzynie k. Szczecina. Sprzedawał towar do sklepików prywatnych, zaopatrywał też hurtowych odbiorców, którzy zajmowali się nielegalnym eksportem do Niemiec Wschodnich, gdzie takie znaczki były bardzo poszukiwane przez młodzież. 

Pod koniec pierwszej części opowiadania o polskim przemycie do NRD wspomniałem o tym, jak po raz pierwszy znalazłem się na deptaku w Poczdamie. Zobaczyłem tam wtedy dużą grupkę Niemców, głównie młodych, otaczającą pewnego Polaka, który sprzedawał im właśnie znaczki ze zdjęciami gwiazd muzyki pop po 10 Marek Wschodnich za sztukę. Szokująco wysoka cena i tzw. „przebitka”. Przypinki takie można było wtedy kupić w sklepiku na rynku Turzyn na sztuki po 50-60 ówczesnych złotych, bezpośrednio u producenta zaś już po ok. 35-40 złotych. Sprzedając je po 10 marek osiągało się marże na poziomie ok. 1000 %. Markę NRD można był wtedy sprzedać w Polsce po ok. 40-50 złotych. Jeśli jednak ktoś kupował jakieś towary handlowe w Niemczech Wschodnich (czekolady, orzeszki ziemne w polewie, tzw. „gumoszki”, dezodoranty, szczoteczki do zębów, pieprz mielony, gitary, lornetki i wiele innych towarów różnych branż) i sprzedawał je w Polsce, osiągał przelicznik wschodnioniemieckiej waluty na poziomie 100-300 zł. Dawało to łączną przebitkę, liczoną od momentu zakupu znaczków z gwiazdami pop na poziomie 2500-7500 %. Zainwestowane pieniądze wzrastały więc do kwoty kilkadziesiąt razy większej. Od tego trzeba było odjąć różne koszty, w tym związane z samym wyjazdem. 

Oczywiście sprawa nie była tak prosta, jak wskazują liczby. Po pierwsze, najpierw trzeba było przemycić jakoś towar za wschodnią granicę. Było to bardzo trudne przy dużych ilościach. Po drugie, przewiezione z sukcesem dobra trzeba było skutecznie sprzedać. To z kolei obarczone było ryzykiem zatrzymania przez policję. Szczególnie w przypadku sprzedaży bezpośrednio do klientów detalicznych w miejscach publicznych. Następnie należało kupić różne atrakcyjne w Polsce produkty, dostępne w NRD. To też nie było łatwe, ponieważ towary takie były wykupowane przez Polaków. Jednocześnie w wielu sklepach niemieckich ekspedienci bardzo mocno się na nas „krzywili”, często odmawiając sprzedaży produktów w ilości hurtowej. Ponadto obracając dużą ilością wschodnich marek, liczoną w dziesiątkach czy też setkach, tysięcy realnie nie dało się kupić za to towarów do sprzedaży w Polsce, ponieważ oznaczałoby to zakup i przemyt do kraju całych wagonów jakichś dóbr. Pozostawała więc wymiana enerdowskiej waluty na zachodnią, czyli dolary USA i Marki. Pisałem na ten temat tym w pierwszym z opowiadań o Berlinie Wschodnim lat 80-tych XX wieku: Alexanderplatz w czasach NRD. – Zakazany widok.

Jak to się robi w Berlinie Wschodnim?

Pytanie takie zadawali ci, którzy nie wiedzieli jednak jak to zrobić. Trzeba powiedzieć, że w NRD sprawa nie była łatwa, w porównaniu z innymi krajami demoludów (potoczne określenie bloku wschodniego). Inaczej wyglądało to na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii czy nawet w ZSRR. W przypadku tych państwa było powszechnie wiadomo, co przywieźć i sprzedać oraz  jak to załatwić. Odbiorcy zaś znajdowali się sami. 

Katalog towarów, jakie opłacało się przemycać do NRD w latach 80-tych XX wieku był szeroki. Wspomniane wyżej znaczki/przypinki ze zdjęciami gwiazd muzyki pop, wszelkiego rodzaju galanteria plastikowa (m.in.: spinki, klamry do włosów, ozdobne broszki w kształcie motyli, przywieszki, kokardy), odzież (dżinsy marmurki, szare lub granatowe bluzy z kieszonkami na zamki, posiadające napisy w stylu amerykańskim, kurtki z tworzywa sztucznego typu bomberjacket). Także wyroby produkowane w innych krajach, na przykład odzież bawełniana i dżinsowa z Turcji czy też zegarki. Zarówno te z „melodyjkami”, przywożone do Polski z Dalekiego Wschodu, jak również tzw. „kości”, czyli damskie zegarki z plastikową bransoletką w różnych kolorach. Te ostatnie przemycane były do Niemiec Wschodnich z Budapesztu, dokąd trafiały z Wiednia. Nie sposób wymienić wszystkiego. Z pewnością były do produkty wytwarzane w Polsce przez prywatnych rzemieślników albo też pochodzące z niektórych krajów zachodnich, dokąd przeciętni obywatele Niemiec Wschodnich nie mieli możliwości wyjazdu. 

Przemyt do NRD – schowki w pociągach

Nawet gdy ktoś wiedział, co warto przywieźć nielegalnie do NRD w celach handlowych,  musiał także umieć to zrealizować. Oczywiście, jakieś drobne ilości towarów można było przewieźć jadąc na wycieczkę turystyczną, wykupioną w biurze podróży. Nie był to wielki problem ani też jakieś duże ryzyko. 

Jednak działalność na większą skalę wymagała już pewnej pomysłowości. Skuteczną metodą były wyjazdy studenckie w ramach tzw. Młodzieżowych Obozów Pracy (MOP), szczególnie wyjazdów „rządowych” w ramach wymiany pomiędzy władzami  obu państw. Zwykle podróżowało się pociągiem. Celnicy NRD traktowali uczestników takich wyjazdów dość łagodnie. W związku z tym przewiezienie przez granicę kilkudziesięciu tysięcy przypinek, plastikowych broszek albo też kilkuset bluz z zameczkami w torbach, położonych „grzecznie” na półkach w przedziałach było jak najbardziej realne. 

Kolejny, często stosowany sposób to chowanie większych ilości towarów w różnych zakamarkach pociągu. Wymagało to jednak bardzo dobrej znajomości szczegółów technicznych, dotyczących taboru ówczesnych kolei. Można było bowiem napracować się i stracić dużo pieniędzy. Celnicy NRD znali różne miejsca i sztuczki stosowane przez Polaków. Duże ilości przypinek ze zdjęciami idoli muzyki pop dało się skutecznie chować w tylnej ścianie za umywalką w toalecie. Musiały być spakowane w wąskie i długie foliowe torebki. Następnie trzeba było rozkręcić część ścianki nad umywalką, schować tam spakowane znaczki i przykleić do tylnej ścianki mocną taśmą. Sam Adam Słodowy2 by się nie powstydził. 

Szlak Wiedeń – Budapeszt – Berlin

Ukrywanie przemycanych towarów było też często stosowane w pociągu na trasie Budapeszt – Berlin Wschodni. Na szlaku tym odbywały się przerzuty dużych partii tzw. „kości” – damskich zegarków z plastikową bransoletką w różnych kolorach. Do Budapesztu trafiały z Wiednia. W tych dwóch miastach zawsze rozwijała się nielegalna działalność przemytnicza i szpiegowska. Poznałem przypadkiem w Berlinie Wschodnim pewnego Polaka, który wcześniej zanotował „wpadkę” na granicy węgiersko – austriackiej, kiedy przewoził dużą partię jakichś towarów z Austrii i przyszło mu spędzić dwa lata w budapesztańskim więzieniu. Korzyść była jednak taka, że w tym czasie nauczył się języka węgierskiego i po wyjściu władał nim naprawdę świetnie.

Pogranicznicy NRD dobrze znali tajemnice przemytów na tej trasie. Potrafili być bardzo niemili a czasem agresywni. Jechałem kiedyś nocnym pociągiem z Berlina Wschodniego do Budapesztu, będąc sam w wagonie. Zasnąłem zmęczony całym dniem spędzonych w stolicy NRD. Około drugiej w nocy obudzili mnie enerdowscy funkcjonariusze służby granicznej, którzy zaczęli coś mnie coś krzyczeć, pokazywać na sufit pociągu i miotali jakieś wulgarne słowa. Byli w przewadze, ponieważ było ich kilku a ja sam. Skończyło się na dokładnej kontroli, a ponieważ nic podejrzanego nie wiozłem. Niesmak jednak pozostał. 

Były też inne sposoby przemytu dużych ilości towarów do NRD. Wymagało to jednak posiadania szczególnych kontaktów i relacji. Między innymi z kierowcami TIR-ów, załogami barek, które przekraczały granicę drogą wodną z Polski do Niemiec, funkcjonariuszami WOP albo z dyplomatami. Takie możliwości mieli jedynie nieliczni a ryzyko było i tak zawsze wysokie. Służby celne NRD były bardzo skrupulatnei doskonale znały techniki przemytnicze.

Berlin Wschodni – miejsca nielegalnego handlu

Kiedy już udało się przerzucić towar na terytorium Niemiec Wschodnich, trzeba było go sprzedać. W Berlinie było kilka miejsc, gdzie odbywał się nielegalny handel. Opiszę krótko trzy z nich.  

Plac przed domem towarowym Centrum Warenhaus, obok dworca Ostbahnhof.  Od samego rana panował tu duży ruch, ze względu na sąsiedztwo największego wtedy w Berlinie Wschodnim dworca kolejowego. Wspomniany dom handlowy był jednym z największych w tym mieście, porównywalny wielkością do tego przy Alexanderplatz. Dworzec ten był szczególnym punktem na przemytniczej mapie Berlina Wschodniego pod koniec lat 80-tych minionego stulecia. Przemieszczało się tam mnóstwo ludzi z całego świata, w szczególności mieszkańców bloku wschodniego, w tym takich, którzy zajmowali się nielegalnym handlem w NRD. Skrytki bagażowe pełne były różnej „kontrabandy”, Marek NRD i walut zachodnich. Można było z nich korzystać do 30 dni. Po ich upływie służby kolejowe wyjmowały zawartość i przenosiły do przechowalni bagażu. Wtedy ryzyko sprawdzenia zawartości bagaży było bardzo wysokie, tym bardziej, że od pewnego czasu skrytki te były przeszukiwane przez wschodnioberlińską policję i służby celne. 

Kolejne miejsca, gdzie sprzedawane były w Berlinie Wschodnim towary, pochodzące z przemytu, to niektóre alejki Treptower Park, niedaleko stacji S-Bahn oraz wejście do wschodnioberlińskiego ZOO, położonego w dzielnicy Friedrichsfelde, należącej od okręgu administracyjnego Lichtenberg. Były to duże skupiska ludzi, szczególnie w weekendy. Należy jednak pamiętać, że nawet poza centrum, z dala od Unter den Linden czy Alexanderplatz, zawsze istniało ryzyko zatrzymania przez policję lub jakichś tajniaków.

Sprzedaż hurtowa w NRD była bardzo trudna. Trzeba było mieć szczęście aby trafić na kogoś, kto był zainteresowany zakupami większych ilości towarów. Ale tacy kupcy także się zdarzali. Byli to na przykład obywatele Niemiec Wschodnich, którzy zajmowali się legalnie handlem obwoźnym na różnego typu jarmarkach, mających w Niemczech, także w NRD bardzo długą tradycję. Tego typu klienci, posiadający kontakty wśród podobnych im kupców w kraju, mogli stanowić hurtowych odbiorców przemycanych towarów. Dobrymi kontrahentami byli też żołnierze Armii Radzieckiej. 

Naumburg – początek srebrnego szlaku

Miasto Naumburg leży w południowej części Saksonii-Anhalt, na południe od Halle. Posiada ponad 1050-letnią historię. Za czasów NRD stacjonowały tutaj jednostki armii ZSRR. Część ulic i kwartałów Naumburga w latach 80-tych XX wieku była zamieszkiwana wyłącznie przez żołnierzy radzieckich. 

Słyszałem o jednym Polaku, który trafił kiedyś do tego miasta. Nawiązał bardzo dobre kontakty handlowe z Rosjanami. Sprzedawał im różne towary przywiezione z Polski i z Berlina Zachodniego. Oni sami także dorabiali na nielegalnym handlu. Podobno rosyjscy żołnierze w 1986 roku powiedzieli mu, że w Berlinie można oficjalnie sprzedać srebro po bardzo korzystnej cenie.

Przemyt do NRD – historia dużego Władka

Okazało się, że srebro rzeczywiście skupowane było przez rząd NRD w wyznaczonych punktach. Ustalona cena była bardzo korzystna. Do tego stopnia, że opłacało się kupić w Polsce nawet srebrne sztućce, przemycić do Berlina a tam oficjalnie sprzedać z zyskiem. Innym rozwiązaniem był zakup srebra w sztabach w kantorach walutowych w Berlinie Zachodnim i przemyt do wschodniej części miasta. Przebitka w obu przypadkach była satysfakcjonująca.  Oczywiście zawsze istniał element ryzyka, związany z tym, czy po dokonaniu transakcji sprzedający nie zostanie zatrzymany za posiadanie dużej ilości Marek NRD. Tego typu paradoksy zdarzały się wszak w całym Bloku Wschodnim. 

Przerzutem srebra w połowie lat 80-tych poprzedniego stulecia zajmowali się także Polacy. Zdarzało się, że dla bezpieczeństwa sprzedawali metal na podstawionych obywateli NRD. W niektórych przypadkach był to przemyt na wielką skalę. W 1988 roku prasa polska opisywała wielką, jak na owe czasy aferę, związaną z przemytem srebra do NRD na wielką skalę. Marki wschodnie, uzyskiwane ze sprzedaży tego metalu, wymieniane były na Zachodzie, głównie w Wiedniu na USD, zegarki lub też złote łańcuszki. Trafiały one do Polski, a w przypadku zegarków, także do NRD.  Była to największa znana i wykryta afera przemytnicza, związana z Niemcami Wschodnimi, w którą zamieszanych było 76 osób z których 21 objął akt oskarżenia. Mózgiem tego biznesu był cinkciarz Władysław B. o pseudonimie „Duży Władek”.  Wiedza o działalności przemytniczej pomiędzy Polską oraz innymi krajami a Niemiecką Republiką Demokratyczną pozostaje do dziś znikoma. Nie ulega jednak wątpliwości, że przemyt do Niemiec Wschodnich to jeden z najciekawszych wątków, dotyczących podziemia gospodarczego w latach 80-tych XX wieku, funkcjonującego w bloku wschodnim. 

Marek Defée
Autor książki OffBerlin. Przewodnik alternatywny

Zdjęcie tytułowe: Angela Stascheit / Creative Commons
Zdjęcia w artykule marka, paszport: Pixabay License


Opublikowano

w

przez

Tagi: